środa, 27 sierpnia 2014

Chapter XXXI


****

     Ulica wokół mnie pełna była spanikowanych ludzi, krzyczących coś do siebie i wskazujących na płonący dom. Niebieskie światła, oślepiły mnie na chwilę, a zaledwie kilka sekund później zostałam odepchnięta z środka ulicy, przez umięśnionego policjanta. Chwyciłam się kurczowo jego kurtki, zapierając się nogami i nie pozwalając się odsunąć.
-Chan*- wyszeptałam na zdziwione spojrzenie mundurowego- Tam jest Chan, ja muszę do niego iść!- krzyknęłam, próbując za wszelką cenę wyrwać się mężczyźnie. Policjant zmrużył oczy popychając mnie, za żółtą taśmę, a kiedy upewnił się, że przez nią nie przejdę, odszedł bez słowa do radiowozu i zaczął mówić coś przez radiowęzeł.
     Załzawionymi od ilości dymu oczami spoglądałam na płonący dom, modląc się, aby zobaczyć wychodzącego ze środka przyjaciela, całego i zdrowego. Straż gasiła pożar, a sanitariusze, krążyli wokół ludzi, szukając rannych. Po chwili do moich uszu dobiegł głośny krzyk strażaka, który niósł jakieś ciało i machał do znajdującego się najbliżej sanitariusza. Znieruchomiałam rozpoznając włosy Chana.
- Ledwo wyczuwalny puls!- krzyknął strażak, kładąc na ziemi Japończyka.
- Szybko, trzeba go reanimować!- warknął jeden z sanitariuszy, rozdzierając koszulę na jego piersi. Ułożył odpowiednio dłonie, zaczynając uciskać klatkę piersiową i głośno licząc. Jego koledzy w tym czasie pobiegli po nosze, aby przetransportować go do karetki, a potem do szpitala.- Butla z tlenem!- zawołał, a po chwili do ust Chana, przyłożona została maska podłączona, do z daleka wyglądającej gumowej butelki.- Tracimy go!
     Zachwiałam się, upadając na kolana. Chciałam krzyczeć, aby go ratowali, ale głos uwziął mi w gardle. W milczeniu obserwowałam dalsze poczynania lekarzy, modląc się w duchu, aby zdążyli uratować Chana. Walka o jego życie trwała kilka minut. Kiedy rodziła się we mnie nadzieja, że jednak Japończyk będzie żył, lekarz przestał uciskać jego klatkę piersiową i spojrzał z bezradnością na kolegów.
- Czas zgonu: 3:48- mruknął spuszczając głowę.
     Z moich ust wydobył się cichy krzyk. To niemożliwe. Chan nie mógł umrzeć, nie tak, nie teraz... Zamknęłam oczy pozwalając spłynąć łzom po moich policzkach. Już nigdy nie zobaczę tego radosnego uśmiechu, już nigdy nie usłyszę jego słów, kiedy chciał mnie przekonać do wyścigu, już nigdy nie zobaczę go pracującego w warsztacie...
''-Alison, pamiętaj, że jeżeli będziesz kiedyś na miejscu, gdzie jeden z nas będzie umierał i znajdzie się tam policja, musisz jak najszybciej stamtąd uciec.- rzucił chłopak zerkając na mnie znad maski samochodu.
- Czemu?- zapytałam bawiąc się sznurówkami swojego buta.- Chan, dlaczego mam uciekać?
- Bo wtedy, nam nie będzie można już pomóc, a gliny szybko odkryją kim jesteśmy. Połączą cię z nami i trafisz za kratki za wyścigi.- powiedział wycierając dłonie w brudną od smaru szmatę.- Obiecaj mi to Alison, obiecaj, że gdy jednemu z nas coś się stanie, ty nie będziesz próbowała nas ratować, tylko odjedziesz z miejsca zdarzenia najszybciej jak się da. Policja nie może cię połączyć z nami, pamiętaj. Obiecujesz?
     Spojrzałam na chłopaka, nadal nic nie rozumiejąc. Co miałoby im się stać? Przecież są doskonałymi kierowcami i mechanikami, czemu mieliby umierać?
- Obiecuję.'' 
     Zamrugałam oczami, przypominając sobie dawno odbytą rozmowę z chłopakiem. Wtedy tego nie rozumiałam, ale teraz... to zupełnie inna sprawa. Musiałam stąd uciec. Musiałam stąd odjechać, zanim policja odkryje kim był Chan i co robił. Szybko mnie z nim powiążą.
     Na trzęsących się nogach odeszłam w stronę mojego samochodu, wsuwając się na siedzenie kierowcy. Wiem, że nie powinnam prowadzić w takim stanie, ale nie mogłam dłużej patrzeć na bezwładne ciało mojego przyjaciela, wiedząc, że gdybym przyjechała kilka minut później pod jego dom, on nadal by żył. Odpaliłam silnik auta trzęsącymi się rękoma, a chwilę później kurczowo trzymałam już kierownicę. Wyjechałam z ulicy z piskiem opon z ciągle spływającymi po policzkach łzami.
     Wymijałam kolejne auta, które jechały przede mną, nie kłopocząc się z tym, aby włączyć kierunkowskaz, by w porę ich ostrzec. Omijałam wściekłych kierowców i trąbiące samochody, chcąc znaleźć się jak najszybciej w domu, schować się w swoim pokoju i pozwolić by wyrzuty sumienia mnie zjadły.
     Po kilku minutach znalazłam się na podjeździe, gdzie zostawiłam samochód i szybkim krokiem przeszłam dzielące mnie kilka metrów od domu. Cicho zrzuciłam buty, idąc do kuchni i zabierając po drodze butelkę wódki. Powoli weszłam po schodach, aż w końcu mogłam skryć się w swoim pokoju.
     Gorzki płyn spływający po moim gardle odrzucał mnie, jednak nie przestawałam go pić. W tej chwili marzyłam tylko o tym, aby upić się i nic nie czuć, nie wiedzieć wybuchającego domu Chana, jego bezwładnego ciała w ramionach strażaka i wyrazu twarzy lekarza, kiedy stwierdził, że już nic nie można zrobić.
     Odstawiłam butelkę od ust, ignorując pieczenie i odruch wymiotny, który momentalnie się pojawił. Po moich policzkach nadal spływały łzy, a ja nie miałam zamiaru ich ścierać. Zdenerwowana, wstrząśnięta i rozkojarzona niepewnie wstałam i z butelką w ręku przemaszerowałam do łazienki, gdzie spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Oczy błyszczały od łez i wypitego alkoholu, policzki były całe czerwone od płaczu, a makijaż całkowicie rozmazany. 
     Zamknęłam oczy, podnosząc kolejny raz butelkę i wypijając na raz pół jej zawartości. Szyjka alkoholu wyślizgnęła się z mojej drżącej reki, rozbijając się na płytkach na drobne kawałeczki, raniąc moje stopy. Wściekła z mojej niezdarności zacisnęłam dłoń w pięść i jednym mocnym ruchem, uderzyłam nią w lustro, powodując, że szklana powłoka, rozbiła się, opadając na podłogę, wytwarzając przy tym niewyobrażalny hałas. Zachwiałam się, a po chwili klęczałam już na podłodze z kawałkiem rozbitego szkła w ręce. Przyłożyłam go do nadgarstka, nacinając skórę i obserwując jak moją już i tak zraniona i zaczerwieniona od krwi ręka, pokrywa się nowymi kroplami czerwonego płynu. Zaszlochałam, chowając głowę w ramiona, zaciskając mocno palce na kawałku szkła, ignorując przejmujący ból w moim ciele.
- Alison!- z oddali usłyszałam znajomy krzyk, jednak nie podniosłam głowy, aby sprawdzić, kto był posiadaczem głosu.- Boże, dziecko, coś ty narobiła?!
     Czyjeś dłonie, delikatnie podniosły moją głowę, zaglądając w moje zrozpaczone oczy. Zamrugałam, odganiając łzy, aby w końcu zobaczyć kim była ta tajemnicza osoba. Mama.
     Kobieta chwyciła mnie za rękę, która ciągle ściskała kawałek szkła i powoli wyciągnęła go z moich zaciśniętych palców, a potem mocno przeciągłą mnie do swojej piersi. Czułam jak jej klatka piersiowa zadrżała pod wpływem słów jakie wypowiadała, jednak ja jej nie słyszałam, przez mój własny, głośny szloch.
- On nie żyje- wyjąkałam, zakrywając usta ręką. Dłoń mamy opiekuńczo gładziła mnie po plecach, powodując, że powoli zasypiałam.- Chan nie żyje, mamo... A ja go zabiłam.

~*~

     Dzwoniący telefon wyrwał mnie z błogiego snu, powodując nagły powrót do rzeczywistości. Przekląłem pod nosem, żałując, że przed snem nie wyciszyłem dźwięków, przez co każdy kretyn mógł mnie obudzić. Podniosłem rękę, sięgając na półkę po dzwoniące urządzenie i niechętnie uchylając oczy, zerkając na wyświetlacz. Jeżeli to któryś z chłopaków, to obiecuję, że ich zabije. 
     Jasność ekranu oślepiła mnie na kilka sekund, ale po chwili mogłem ujrzeć zdjęcie mojej rodzicielki i podpis: ''Mama''. Zaskoczony, przesunąłem palcem po ekranie, akceptując połączenie.
-H..halo?-wyjąkałem, podpierając ręką głowę.- Co się stało?
- Niall- głos mojej rodzicielki, nie wyrażał emocji. Był... pusty. Zmarszczyłem brwi, podnosząc się na łóżku i wpatrując się w ścianę przede mną.- Uznałam, że musisz to wiedzieć.
- Mamo...?- zapytałem niepewnie. Co się do cholery mogło stać?!
- Alison jest w szpitalu... była świadkiem zabójstwa swojego przyjaciela.- usłyszałem po kilku sekundach. Telefon momentalnie wyślizgnął się z mojej mokrej od potu ręki, a ja szybko wyskoczyłem z łóżka, na oślep ubierając ubrania. 
     Wybiegłem z pokoju, który dzieliłem razem z Liamem i pobiegłem do apartamentu Paula, po drodze zakładając buty. Uderzyłem pięścią w drzwi, czekając, aż manager ruszy swoją łaskawą dupę z łóżka i mi otworzy. Po minucie, stanął przede mną, całkowicie zaspany i ledwo żywy. Zmierzył mnie zdezorientowanym spojrzeniem.
-Niall... czy ty wiesz, która jest godzina?- ziewnął opierając się o framugę drzwi i przymykając oczy.
- Wracam do Irlandii. Alison jest w szpitalu- rzuciłem szybko, odwracając się na pięcie i wbiegając z powrotem do swojego pokoju. Wiedziałem, że Paul nie puści mnie do domu w środku trasy, ale nie mogłem siedzieć bezczynnie, kiedy moja siostra leży w szpitalu. Musiałem do niej lecieć, to w końcu moja siostra, do cholery!
- Niall, ty chyba sobie żartujesz?!- ryknął mężczyzna podchodząc do mnie, kiedy pakowałem ubrania do torby.- Teraz, w środku trasy, chcesz lecieć do Irlandii?
- Tak, Paul...- rzuciłem wymijając go i zakładając kurtkę.- Alison, była świadkiem morderstwa, rozumiesz?- spojrzałem na niego. Zamrugał zaszokowany oczami, cofając się kilka kroków.- Teraz wylądowała w szpitalu, muszę tam być!
- A co z koncertami?
- Przecież i tak mamy tydzień wolnego, więc żadnego koncertu nie opuszczę- syknąłem, biorąc do ręki torbę.- Załatw mi jak najszybszy lot do Irlandii... jadę na lotnisko.- odwróciłem się w stronę drzwi, aby wyjść z pokoju, jednak uniemożliwiła mi to reszta chłopaków. Stali w progu, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem, skutecznie odgradzając mnie od korytarza. Westchnąłem sfrustrowany, podchodząc do nich.- Chłopaki ja na serio, nie mam teraz czasu...
- Chyba nie sądzisz, że pozwolimy ci tam jechać?- rzucił Zayn przypatrując mi się.- Na pewno nie bez nas. Daj nam pięć minut i jedziemy na lotnisko. Paul- zwrócił się do naszego managera- bierzemy nasz samolot.
    
~*~
     
     Lot samolotem, a potem droga do szpitala z odchodzącym od zmysłów Niallem dłużyła się niemiłosiernie. Zagryzałem wargi z zdenerwowania, starając się nie wybuchnąć na widok krzyczącego na wszystkich przyjaciela. Rozumiałem, że był przerażony tym co stało się jego siostrze i chciał jak najszybciej znaleźć się w szpitalu, dlatego ani ja, ani żaden z chłopaków nie zwracaliśmy mu na nic uwagi, pozwalając się na nas wyżywać. W szpitalu natychmiast zostaliśmy pokierowani do sali, gdzie leżała Alison, a przed jej drzwiami stali jej rodzice, cicho ze sobą rozmawiając. Horan natychmiast do nich podbiegł wypytując się o stan Al, podczas gdy my, niepewnie zbliżyliśmy się do szyby, dzięki której mieliśmy doskonały widok na łóżko, gdzie leżała dziewczyna. Jęknąłem kiedy, mój wzrok padł na nieprzytomną blondynkę. Już nie przypominała mojej dawnej i radosnej Alison.
     Jej skóra była nienaturalnie blada, tak samo jak jej wargi. Prawa dłoń była owinięta bandażem od palców, aż do łokcia, natomiast u lewej bandaż oplatał tylko jej nadgarstek. Na policzkach miała rozcięcie, które prawdopodobnie zostało już zaszyte, sądząc po opatrunku, który zmieniała jej teraz pielęgniarka. Podłączona była do kroplówki oraz do respiratora, który monitorował jej pracę serca. Wyglądała... na martwą.
-Niall, co z nią?- odezwałem się podchodząc do Irlandczyka po kilku minutach bezustannego wpatrywania się w dziewczynę. Przed oczami nadal miałem zawinięte nadgarstki Al... wyglądało to, jakby dziewczyna się pocięła.
- Nic jej nie będzie- powiedział siadając na krześle, obok swojej mamy.- Była pod wypływem alkoholu, kiedy... rozbiła lustro i rozcięła sobie nadgarstki. Rodziców obudził łoskot zbitego szkła i szybko pobiegli do niej do pokoju. Mama została z Al, a tata dzwonił na pogotowie i wtedy... powiedziała, że zabiła Chana.- wykrztusił ukrywając twarz w dłoniach. Usiałem obok niego, kładąc swoją dłoń na jego ramieniu. Alison zabiła Chana? To niemożliwe. Ta dziewczyna nie chciała nawet muchy zabić, a co dopiero człowieka.- W drodze do szpitala, w wiadomościach usłyszeli o eksplozji domu na drugim końcu miasta. Podali imię i nazwisko właściciela, który akurat w nim przebywał. To był on. Policja ogłosiła, że szukają blondynki, która była świadkiem tego zdarzenia. Podali dokładny opis Alison.
     Zamknąłem oczy, ciężko wzdychając. Czasami podejrzewam, że blondynka przyciąga kłopoty do siebie jak magnes.
- Będzie dobrze, Niall. - powiedziałem cicho, odwracając głowę w jego kierunku.- Lekarze mówili, kiedy się obudzi?
- W każdej chwili, Louis. W każdej chwili.

~*~
Okej. Można ukręcić mi głowę, macie pozwolenie.Odcinek z 3-dniowym opóźnieniem... Auć.

Dziękuję za:
- 17 komentarzy pod ostatnim postem
i
- 38 obserwatorów! :D

*- Kilka osób zwróciło mi uwagę, że źle pisze imię Chana, powinno się je pisać przez ''H". Tak wiem, ale specjalnie pisze przez ''CH", aby nie było takiego podobieństwa do Hana z Szybkich i wściekłych ;)

12 komentarzy:

  1. Omg. Cudowneeee. :)
    Jezu Chan nie zyje? Nie nie nie... Biedna Al :((( chlopcy... Omggg ltyle mysli a nie moge sprecyzowac w pare zdan ://
    Swietny rozdzial. Czekam na nx :p
    @luvmyniallers

    OdpowiedzUsuń
  2. się porobiło ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny, cudny, rewelacyjny rozdział!!! Czekam na kolejny Dominika ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. kiedy pojawi się nowy rozdział???

    OdpowiedzUsuń
  5. super :) nie mam aby go opisać po prostu SUPER!!!!!! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. boskie, boskie, boskie
    jak zawsze <3333333
    kofam cię miśka :"
    nie mogę się doczekać nexta
    jesteś genialną Pisarką z ogromnym talentem ;3

    OdpowiedzUsuń
  7. BOSKI BOSKI BOSKI
    Nie mogę się doczekać nexta
    Pozdrawiam <333333
    Coluś :*********

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytałam wszystkie rozdziały dzisiaj i są naprawde BOSKIE!
    Mam jednak jedno "ale"
    Gdy zmieniasz perspektywe, fajnie by było gdybyś pisała z jakiej perpektywy jest to napisane
    to taka mała rada bo nieraz można sie pogubić
    mam nadzieje, że sie na mnie nie zezłościsz czy coś...
    Czekam z niecierpliwością na następny :D

    Jeśli mas czas to wpadnij do mnie :)
    http://upadla-i-lowcy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Wooooah, faaajnie :3

    OdpowiedzUsuń
  10. Wow! Bombowy rozdział :) czekam aż Alison się wybudzi ;)

    OdpowiedzUsuń