niedziela, 31 sierpnia 2014

Chapter XXXII


*****
Louis P.O.V.

     Powoli wszedłem do sali, gdzie leżała Alison. Jej blade, nieruchome ciało, podłączone było do różnych urządzeń, które wydawały z siebie dziwne dźwięki. Nie spuszczając z niej oczu, usiadłem na krześle obok jej łóżka, postawionym przez jedną dobroduszną pielęgniarkę i delikatnie chwyciłem jej lodowatą dłoń zamykając ją w swoich. Z moich ust wydobyło się ciche westchnięcie na widok jej zabandażowanych nadgarstków, w miejscu, gdzie się pocięła. Gładziłem opuszkami palców jej kłykcie, zastanawiając się, dlaczego to właśnie ona musiała być świadkiem zabójstwa swojego przyjaciela. To, że było to zabójstwo z premedytacją, policja stwierdziła już na samym początku. Ktoś doskonale wiedział, kiedy Chan wróci do domu, wiedział, kiedy bomba miała wybuchnąć, doprowadzając do eksplozji.
- Oj, Alison...- rzuciłem przypatrując się jej spokojnej, śpiącej twarzy- Czy ty zawsze musisz się w coś wpakować? Szczególnie w takie bagno? Co by było, gdybyś weszła z Chanem do domu?
     Zadrżałem na samą myśl, że dziwnym cudem, dziewczyna jeszcze żyła. Gdyby coś jej się stało... nie dałbym sobie rady.
Ona jest dla ciebie ważna...
     Pokręciłem głową, pozbywając się myśli. Alison była dla mnie jak młodsza siostra. Doskonale wiedziałem co musiała czuć, w końcu wychowałem się z samymi kobietami pod jednym dachem, a blondynkę zadziwiająco łatwo było rozgryźć. Przynajmniej dla mnie.
- Wiesz, że nie możesz leżeć tak cały dzień?- mruknąłem.- Musisz się w końcu obudzić, mała. 
     Puściłem jej dłoń, podpierając głowę rękoma. To był już drugi dzień, kiedy dziewczyna leżała nie dając znaku życia. Lekarze twierdzili, że w każdej chwili może się obudzić, jednak ta chwila przeciągała się niemiłosiernie. Mieliśmy szczęście, że żaden reportażyna nie zauważył nas w Irlandii i nie podał tej informacji dalej, bo nie mielibyśmy takiego spokoju. 
     Patrzenie na nieruchomą nastolatkę, był dla mnie jak cios prosto w serce. Chciałem znowu zobaczyć jej radosny uśmiech, poczuć jej perfumy, zobaczyć jak zabawnie marszczy nos, kiedy jest zła... jak na razie pozostało mi wpatrywanie się w jej bladą twarz.
     Rodzice Niall'a odpoczywali w domu, tak samo jak sam Horan i reszta chłopaków. Zmusić blondyna do wyjścia ze szpitala, graniczyło z cudem, jako cel honorowy przyrzekł sobie siedzieć przy siostrze, aż ta się nie obudzi. Dopiero po interwencji rodziców, że nie chcą oglądać swojego drugiego dziecka w szpitalu, z niechęcią opuścił pomieszczenie, a na końcu sam szpital.
- Siedzę tak tutaj sam... nie mam się do kogo odezwać... W normalnych warunkach zaczęłabyś paplać o jakiejś nowej sukience, którą ostatnio zobaczyłaś- wyjąkałem wbijając wzrok w sufit.- Cholera, nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale brakuje mi tej twojej bezsensownej gadaniny.
     Telefon w mojej kieszeni zawibrował, zmuszając mnie do wyciągnięcia go. Na ekranie zamigotała biała koperta, sygnalizująca nową wiadomość. Od niechcenia dotknąłem jej palcem, czekając sekundę, aż wiadomość załaduje się.
'' Co z nią?''
     Parsknąłem wymuszonym śmiechem orientując się, kim był nadawca. Niall. Ten dupek miał odpoczywać, a nie pisać wiadomości! Szybko wystukałem odpowiedź, a po jej wysłaniu zablokowałem telefon. Horan, jesteś kretynem.
'' Wyszedłeś stąd dopiero 20 minut temu i jej stan się nie zmienił. Idź spać, masz odpocząć. Za chwilę będziesz wyglądał jak cień własnego siebie.''
     Spojrzałem na śpiącą dziewczynę, orientując się, że mimika twarzy nieznacznie się zmieniła... albo to ja wymyślam? Tak z pewnością...
- Fajnie by było gdybyś się już obudziła...- powiedziałem sam do siebie, odgarniając włosy z czoła.- Ten debil, przestałby się przynajmniej zamartwiać.

Alison P.O.V.

     Zmrużyłam oczy, kiedy zbyt jasne światło oślepiło mnie na kilka sekund. Westchnęłam przeciągle, powoli rozglądając się dookoła. Sala szpitalna w której się znajdowałam, nie różniła się zbytnio od tych, w których kiedyś leżałam. Była nawet łudząco podobna. 
     Podniosłam rękę, aby poprawić zaplątany kosmyk włosów, kiedy mój wzrok przykuły bandaże na nadgarstkach. Momentalnie moją głowę zaczęły zalewać wspomnienia z feralnej nocy, kiedy zginął Chan. Zbłąkana łza, zakręciła się w kąciku moich oczu, jednak szybko ją wytarłam. Nie mogłam pozwolić, aby żal po stracie Chana mnie zdołował, on by tego nie chciał.
     Odetchnęłam głęboko, spoglądając na puste krzesło obok mnie. Na szafce nocnej leżał czyiś telefon, więc byłam pewna, że nie byłam sama. Zmarszczyłam brwi, wyciągając rękę po urządzenie, jednak w tej samej chwili drzwi do sali otworzyły się, a w progu stanął... Louis.
- Alison!- zawołał uśmiechając się radośnie. Ulga jaka zagościła na jego twarzy, uświadomiła mi jak wszyscy musieli się o mnie martwić.- Nareszcie się obudziłaś!- krzyknął podchodząc do mnie i mocno obejmując. Zaśmiałam się pod nosem, czując znajome perfumy Lou. Moje ulubione...
- Co ty tu robisz?- zapytałam, kiedy szaleńczy uścisk chłopaka dobiegł końca.- Masz trasę koncertową- starałam się zignorować szaleńcze bicie serca, jednak maszyna, która była do mnie podłączona nie ułatwiała mi tego. Po sali natychmiast rozległ się przyśpieszony dźwięk, a po kilku sekundach do sali wpadł lekarz. Spojrzał na mnie, a kiedy zauważył, że jego pacjentka się obudziła, szeroko się uśmiechnął.
- Witamy wśród żywych!- zawołał, zbliżając się do mnie i spoglądając na pracę maszyn.- Widzę, że serce dobrze pracuje... jednak... wypadałoby trochę zwolnić.- rzucił zezując na Lou. Zaczerwieniłam się, zdając sobie sprawę, że mężczyzna doskonale wie, co, a raczej kto wywołał u mnie taką reakcję.- Boli cię coś?- spojrzał na mnie badawczo. Pokręciłam głową uśmiechając się.- Dobrze... poproszę pielęgniarkę, aby odłączyła cię od kroplówki. Jeżeli wyniki będą dobre, już jutro wyjdziesz...- dodał, widząc na mojej twarzy nieme pytanie. Skinęłam głową, czekając, aż doktor puści salę.
- Więc? Co ty tu robisz?- powtórzyłam rzucając Tomlinsonowi, groźne spojrzenie.
- Twoja mama zadzwoniła w nocy do Nialla, a ten narobił takiego hałasu, że chcąc nie chcąc usłyszeliśmy wszystko.- wzruszył ramionami.- Nie mogliśmy go puścić samego, więc... oto jesteśmy.
     Wywróciłam oczami, głęboko wzdychając. Wygląda na to, że mój brat siłą rzeczy dowie się o wszystkim co robię.
- Jak... jak się czujesz?- widziałam jak szatyn wypowiada to pytanie z niepewnością. Zastanowiłam się, niewiedząc co mam mu odpowiedzieć. Jak ma się czuć osoba, która była świadkiem zabójstwa swojego przyjaciela?
- Nie wiem...- szepnęłam kuląc się.- To nadal do mnie nie dotarło.
     Chłopak westchnął przyciągając mnie bliżej siebie i przytulając, przez co aparatura zaczęła nieznośnie piszczeć. Zaśmiałam się widząc, jak zdezorientowany chłopak uskakuje ode mnie, nie wiedząc co się dzieje.
- Nie chcesz wiedzieć, jak mi poszło na wyścigu?- zmieniłam temat, przekrzywiając głowę i spoglądając na niego. Skinął głową- Wygrałam.- rzuciłam od niechcenia. - Musisz wyciągnąć z bagażnika torbę z pieniędzmi. Chan...- chrząknęłam, kiedy poczułam jak mój głos się załamuje- schował ją tam zanim... u...umarł.
- Policja już się tym zajmuje- usłyszałam, ale zanim zdążyłam dopytać chłopaka p szczegóły do sali wkroczyła pielęgniarka. W tym czasie Louis wyciągnął telefon, wystukał coś na ekranie i odłożył go z powrotem.- Napisałem do Harry'ego, że się obudziłaś. Martwią się o ciebie.
-Oh...- wyrwało mi się.- A... jak tam Eleanor?- zapytałam. Dziewczyna ani trochę mnie nie interesowała, ale wiem, że rozmowa o niej na pewno uszczęśliwi Louisa. A kiedy on był szczęśliwy... ja również.
- Eleanor?- podrapał się po brodzie- Nie mam pojęcia. Ostatni raz dzwoniła... tydzień temu. Wspomniała, że ma jakieś egzaminy i musi się uczyć...
     Zmarszczyłam brwi. Egzaminów o tej porze już nie ma. Są tylko poprawki... Zmrużyłam oczy zastanawiając się, czy panna Calder, przez przypadek czegoś nie ukrywa. Po jaką cholerę miałaby okłamywać Lou? Jest dobrą uczennicą, więc na sto procent nie ma poprawki...
- Cóż... sądzę, że niedługo zadzwoni- uśmiechnęłam się. A żebyś się udławiła, suko.

Zack P.O.V.

- Zack!- nagły krzyk, spowodował, że przestraszony podskoczyłem tym samym uderzając głową o maskę samochodu. Z moich ust wydobyła się wiązanka przekleństw pod adresem osoby, która ośmieliła się mi przerwać pracę nad moim samochodem.- Zack!
- Kurwa czego?- warknąłem w kierunku Ericka, który jak oparzony wbiegł do mojego warsztatu.- Żeby to było coś ważnego, bo mi przeszkodziłeś.- mężczyzna spojrzał na mnie i warknął cicho w moim kierunku na co uniosłem do góry ręce w geście poddania.- Gadaj, czasu nie mam.
- Chan nie żyje- wyrzucił z siebie. Znieruchomiałem wpatrując się w twarz przyjaciela, mając nadzieję, że to było kłamstwo.- został zamordowany- dodał po chwili.
     Z wściekłością, zatrzasnąłem klapę samochodu, uderzając w nią z całej siły. Blacha wygięła się pod wpływem uderzenia, zostawiając na niej odcisk mojej dłoni.
- Kiedy i jak?- wysyczałem, opierając się o zniszczony samochód. Nie mogłem uwierzyć, że mój przyjaciel z dzieciństwa nie żyje.
- Wczoraj w nocy... Ktoś podłożył bombę u niego w domu.- zacisnąłem pięści, czując jak krew zaczyna we mnie buzować. Kto byłby na tyle mądry, aby... wysadzić dom w powietrze?- Ale... Zack, to nie koniec.
     Odwróciłem się kierunku jedynego przyjaciela, który mi został. Na jego twarzy widać było niepokój i niepewność, czy powiedzieć mi coś jeszcze. Zmarszczyłem brwi, oddychając głęboko.
- Po prostu to powiedz. Może niczego nie zniszczę.- mruknąłem.
- Alison była tego świadkiem. Upiła się i podcięła sobie żyły. Leży teraz w szpitalu.

~*~
Ta bum, tss...
Kto nie pamięta jak wygląda Zack i Erick- zapraszam do bohaterów :D
Dzisiaj ostatni dzień wakacji ( uuups ) a jutro pora do szkoły :( A może by tak... zrobić sobie jeszcze miesiąc wolnego?
Jak widzicie wprowadziłam narracje ( dziękuję natasza, tak btw. nie wiem czemu ale twoja nazwa skojarzyła mi się z Seleną mówiącą: '' Hi Baszia!'' :D ), i muszę przyznać... że muszę się przyzwyczaić :P
Odcinki 2 razy w tygodniu, kto się cieszy?
Co tam jeszcze... Nadrabiam zakładkę SPAM ( w końcu ) i... to chyba tyle...
Na marginesie powiem, że nigdy więcej nie kupię polskiego telefonu, nie dość, że beznadzieja, to szybko się psuje. Mam go od czerwca i już miał dwie awarie!
Okej, poskarżyłam się :D
Miłego roku szkolnego ( co ja gadam? )!!!
P.S. Wczoraj opublikowałam kolejny list TUTAJ oraz zwiastun opowiadania o Dan :D KLIK i Klik. A no i zapraszam na 5 rozdział opowiadania i pozostawienia po sobie śladu ( kochacie Liama, nie? :D ) Kliknij na mnie!
Taaa... to chyba wszystko :D

18 komentarzy ----> next!

środa, 27 sierpnia 2014

Chapter XXXI


****

     Ulica wokół mnie pełna była spanikowanych ludzi, krzyczących coś do siebie i wskazujących na płonący dom. Niebieskie światła, oślepiły mnie na chwilę, a zaledwie kilka sekund później zostałam odepchnięta z środka ulicy, przez umięśnionego policjanta. Chwyciłam się kurczowo jego kurtki, zapierając się nogami i nie pozwalając się odsunąć.
-Chan*- wyszeptałam na zdziwione spojrzenie mundurowego- Tam jest Chan, ja muszę do niego iść!- krzyknęłam, próbując za wszelką cenę wyrwać się mężczyźnie. Policjant zmrużył oczy popychając mnie, za żółtą taśmę, a kiedy upewnił się, że przez nią nie przejdę, odszedł bez słowa do radiowozu i zaczął mówić coś przez radiowęzeł.
     Załzawionymi od ilości dymu oczami spoglądałam na płonący dom, modląc się, aby zobaczyć wychodzącego ze środka przyjaciela, całego i zdrowego. Straż gasiła pożar, a sanitariusze, krążyli wokół ludzi, szukając rannych. Po chwili do moich uszu dobiegł głośny krzyk strażaka, który niósł jakieś ciało i machał do znajdującego się najbliżej sanitariusza. Znieruchomiałam rozpoznając włosy Chana.
- Ledwo wyczuwalny puls!- krzyknął strażak, kładąc na ziemi Japończyka.
- Szybko, trzeba go reanimować!- warknął jeden z sanitariuszy, rozdzierając koszulę na jego piersi. Ułożył odpowiednio dłonie, zaczynając uciskać klatkę piersiową i głośno licząc. Jego koledzy w tym czasie pobiegli po nosze, aby przetransportować go do karetki, a potem do szpitala.- Butla z tlenem!- zawołał, a po chwili do ust Chana, przyłożona została maska podłączona, do z daleka wyglądającej gumowej butelki.- Tracimy go!
     Zachwiałam się, upadając na kolana. Chciałam krzyczeć, aby go ratowali, ale głos uwziął mi w gardle. W milczeniu obserwowałam dalsze poczynania lekarzy, modląc się w duchu, aby zdążyli uratować Chana. Walka o jego życie trwała kilka minut. Kiedy rodziła się we mnie nadzieja, że jednak Japończyk będzie żył, lekarz przestał uciskać jego klatkę piersiową i spojrzał z bezradnością na kolegów.
- Czas zgonu: 3:48- mruknął spuszczając głowę.
     Z moich ust wydobył się cichy krzyk. To niemożliwe. Chan nie mógł umrzeć, nie tak, nie teraz... Zamknęłam oczy pozwalając spłynąć łzom po moich policzkach. Już nigdy nie zobaczę tego radosnego uśmiechu, już nigdy nie usłyszę jego słów, kiedy chciał mnie przekonać do wyścigu, już nigdy nie zobaczę go pracującego w warsztacie...
''-Alison, pamiętaj, że jeżeli będziesz kiedyś na miejscu, gdzie jeden z nas będzie umierał i znajdzie się tam policja, musisz jak najszybciej stamtąd uciec.- rzucił chłopak zerkając na mnie znad maski samochodu.
- Czemu?- zapytałam bawiąc się sznurówkami swojego buta.- Chan, dlaczego mam uciekać?
- Bo wtedy, nam nie będzie można już pomóc, a gliny szybko odkryją kim jesteśmy. Połączą cię z nami i trafisz za kratki za wyścigi.- powiedział wycierając dłonie w brudną od smaru szmatę.- Obiecaj mi to Alison, obiecaj, że gdy jednemu z nas coś się stanie, ty nie będziesz próbowała nas ratować, tylko odjedziesz z miejsca zdarzenia najszybciej jak się da. Policja nie może cię połączyć z nami, pamiętaj. Obiecujesz?
     Spojrzałam na chłopaka, nadal nic nie rozumiejąc. Co miałoby im się stać? Przecież są doskonałymi kierowcami i mechanikami, czemu mieliby umierać?
- Obiecuję.'' 
     Zamrugałam oczami, przypominając sobie dawno odbytą rozmowę z chłopakiem. Wtedy tego nie rozumiałam, ale teraz... to zupełnie inna sprawa. Musiałam stąd uciec. Musiałam stąd odjechać, zanim policja odkryje kim był Chan i co robił. Szybko mnie z nim powiążą.
     Na trzęsących się nogach odeszłam w stronę mojego samochodu, wsuwając się na siedzenie kierowcy. Wiem, że nie powinnam prowadzić w takim stanie, ale nie mogłam dłużej patrzeć na bezwładne ciało mojego przyjaciela, wiedząc, że gdybym przyjechała kilka minut później pod jego dom, on nadal by żył. Odpaliłam silnik auta trzęsącymi się rękoma, a chwilę później kurczowo trzymałam już kierownicę. Wyjechałam z ulicy z piskiem opon z ciągle spływającymi po policzkach łzami.
     Wymijałam kolejne auta, które jechały przede mną, nie kłopocząc się z tym, aby włączyć kierunkowskaz, by w porę ich ostrzec. Omijałam wściekłych kierowców i trąbiące samochody, chcąc znaleźć się jak najszybciej w domu, schować się w swoim pokoju i pozwolić by wyrzuty sumienia mnie zjadły.
     Po kilku minutach znalazłam się na podjeździe, gdzie zostawiłam samochód i szybkim krokiem przeszłam dzielące mnie kilka metrów od domu. Cicho zrzuciłam buty, idąc do kuchni i zabierając po drodze butelkę wódki. Powoli weszłam po schodach, aż w końcu mogłam skryć się w swoim pokoju.
     Gorzki płyn spływający po moim gardle odrzucał mnie, jednak nie przestawałam go pić. W tej chwili marzyłam tylko o tym, aby upić się i nic nie czuć, nie wiedzieć wybuchającego domu Chana, jego bezwładnego ciała w ramionach strażaka i wyrazu twarzy lekarza, kiedy stwierdził, że już nic nie można zrobić.
     Odstawiłam butelkę od ust, ignorując pieczenie i odruch wymiotny, który momentalnie się pojawił. Po moich policzkach nadal spływały łzy, a ja nie miałam zamiaru ich ścierać. Zdenerwowana, wstrząśnięta i rozkojarzona niepewnie wstałam i z butelką w ręku przemaszerowałam do łazienki, gdzie spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Oczy błyszczały od łez i wypitego alkoholu, policzki były całe czerwone od płaczu, a makijaż całkowicie rozmazany. 
     Zamknęłam oczy, podnosząc kolejny raz butelkę i wypijając na raz pół jej zawartości. Szyjka alkoholu wyślizgnęła się z mojej drżącej reki, rozbijając się na płytkach na drobne kawałeczki, raniąc moje stopy. Wściekła z mojej niezdarności zacisnęłam dłoń w pięść i jednym mocnym ruchem, uderzyłam nią w lustro, powodując, że szklana powłoka, rozbiła się, opadając na podłogę, wytwarzając przy tym niewyobrażalny hałas. Zachwiałam się, a po chwili klęczałam już na podłodze z kawałkiem rozbitego szkła w ręce. Przyłożyłam go do nadgarstka, nacinając skórę i obserwując jak moją już i tak zraniona i zaczerwieniona od krwi ręka, pokrywa się nowymi kroplami czerwonego płynu. Zaszlochałam, chowając głowę w ramiona, zaciskając mocno palce na kawałku szkła, ignorując przejmujący ból w moim ciele.
- Alison!- z oddali usłyszałam znajomy krzyk, jednak nie podniosłam głowy, aby sprawdzić, kto był posiadaczem głosu.- Boże, dziecko, coś ty narobiła?!
     Czyjeś dłonie, delikatnie podniosły moją głowę, zaglądając w moje zrozpaczone oczy. Zamrugałam, odganiając łzy, aby w końcu zobaczyć kim była ta tajemnicza osoba. Mama.
     Kobieta chwyciła mnie za rękę, która ciągle ściskała kawałek szkła i powoli wyciągnęła go z moich zaciśniętych palców, a potem mocno przeciągłą mnie do swojej piersi. Czułam jak jej klatka piersiowa zadrżała pod wpływem słów jakie wypowiadała, jednak ja jej nie słyszałam, przez mój własny, głośny szloch.
- On nie żyje- wyjąkałam, zakrywając usta ręką. Dłoń mamy opiekuńczo gładziła mnie po plecach, powodując, że powoli zasypiałam.- Chan nie żyje, mamo... A ja go zabiłam.

~*~

     Dzwoniący telefon wyrwał mnie z błogiego snu, powodując nagły powrót do rzeczywistości. Przekląłem pod nosem, żałując, że przed snem nie wyciszyłem dźwięków, przez co każdy kretyn mógł mnie obudzić. Podniosłem rękę, sięgając na półkę po dzwoniące urządzenie i niechętnie uchylając oczy, zerkając na wyświetlacz. Jeżeli to któryś z chłopaków, to obiecuję, że ich zabije. 
     Jasność ekranu oślepiła mnie na kilka sekund, ale po chwili mogłem ujrzeć zdjęcie mojej rodzicielki i podpis: ''Mama''. Zaskoczony, przesunąłem palcem po ekranie, akceptując połączenie.
-H..halo?-wyjąkałem, podpierając ręką głowę.- Co się stało?
- Niall- głos mojej rodzicielki, nie wyrażał emocji. Był... pusty. Zmarszczyłem brwi, podnosząc się na łóżku i wpatrując się w ścianę przede mną.- Uznałam, że musisz to wiedzieć.
- Mamo...?- zapytałem niepewnie. Co się do cholery mogło stać?!
- Alison jest w szpitalu... była świadkiem zabójstwa swojego przyjaciela.- usłyszałem po kilku sekundach. Telefon momentalnie wyślizgnął się z mojej mokrej od potu ręki, a ja szybko wyskoczyłem z łóżka, na oślep ubierając ubrania. 
     Wybiegłem z pokoju, który dzieliłem razem z Liamem i pobiegłem do apartamentu Paula, po drodze zakładając buty. Uderzyłem pięścią w drzwi, czekając, aż manager ruszy swoją łaskawą dupę z łóżka i mi otworzy. Po minucie, stanął przede mną, całkowicie zaspany i ledwo żywy. Zmierzył mnie zdezorientowanym spojrzeniem.
-Niall... czy ty wiesz, która jest godzina?- ziewnął opierając się o framugę drzwi i przymykając oczy.
- Wracam do Irlandii. Alison jest w szpitalu- rzuciłem szybko, odwracając się na pięcie i wbiegając z powrotem do swojego pokoju. Wiedziałem, że Paul nie puści mnie do domu w środku trasy, ale nie mogłem siedzieć bezczynnie, kiedy moja siostra leży w szpitalu. Musiałem do niej lecieć, to w końcu moja siostra, do cholery!
- Niall, ty chyba sobie żartujesz?!- ryknął mężczyzna podchodząc do mnie, kiedy pakowałem ubrania do torby.- Teraz, w środku trasy, chcesz lecieć do Irlandii?
- Tak, Paul...- rzuciłem wymijając go i zakładając kurtkę.- Alison, była świadkiem morderstwa, rozumiesz?- spojrzałem na niego. Zamrugał zaszokowany oczami, cofając się kilka kroków.- Teraz wylądowała w szpitalu, muszę tam być!
- A co z koncertami?
- Przecież i tak mamy tydzień wolnego, więc żadnego koncertu nie opuszczę- syknąłem, biorąc do ręki torbę.- Załatw mi jak najszybszy lot do Irlandii... jadę na lotnisko.- odwróciłem się w stronę drzwi, aby wyjść z pokoju, jednak uniemożliwiła mi to reszta chłopaków. Stali w progu, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem, skutecznie odgradzając mnie od korytarza. Westchnąłem sfrustrowany, podchodząc do nich.- Chłopaki ja na serio, nie mam teraz czasu...
- Chyba nie sądzisz, że pozwolimy ci tam jechać?- rzucił Zayn przypatrując mi się.- Na pewno nie bez nas. Daj nam pięć minut i jedziemy na lotnisko. Paul- zwrócił się do naszego managera- bierzemy nasz samolot.
    
~*~
     
     Lot samolotem, a potem droga do szpitala z odchodzącym od zmysłów Niallem dłużyła się niemiłosiernie. Zagryzałem wargi z zdenerwowania, starając się nie wybuchnąć na widok krzyczącego na wszystkich przyjaciela. Rozumiałem, że był przerażony tym co stało się jego siostrze i chciał jak najszybciej znaleźć się w szpitalu, dlatego ani ja, ani żaden z chłopaków nie zwracaliśmy mu na nic uwagi, pozwalając się na nas wyżywać. W szpitalu natychmiast zostaliśmy pokierowani do sali, gdzie leżała Alison, a przed jej drzwiami stali jej rodzice, cicho ze sobą rozmawiając. Horan natychmiast do nich podbiegł wypytując się o stan Al, podczas gdy my, niepewnie zbliżyliśmy się do szyby, dzięki której mieliśmy doskonały widok na łóżko, gdzie leżała dziewczyna. Jęknąłem kiedy, mój wzrok padł na nieprzytomną blondynkę. Już nie przypominała mojej dawnej i radosnej Alison.
     Jej skóra była nienaturalnie blada, tak samo jak jej wargi. Prawa dłoń była owinięta bandażem od palców, aż do łokcia, natomiast u lewej bandaż oplatał tylko jej nadgarstek. Na policzkach miała rozcięcie, które prawdopodobnie zostało już zaszyte, sądząc po opatrunku, który zmieniała jej teraz pielęgniarka. Podłączona była do kroplówki oraz do respiratora, który monitorował jej pracę serca. Wyglądała... na martwą.
-Niall, co z nią?- odezwałem się podchodząc do Irlandczyka po kilku minutach bezustannego wpatrywania się w dziewczynę. Przed oczami nadal miałem zawinięte nadgarstki Al... wyglądało to, jakby dziewczyna się pocięła.
- Nic jej nie będzie- powiedział siadając na krześle, obok swojej mamy.- Była pod wypływem alkoholu, kiedy... rozbiła lustro i rozcięła sobie nadgarstki. Rodziców obudził łoskot zbitego szkła i szybko pobiegli do niej do pokoju. Mama została z Al, a tata dzwonił na pogotowie i wtedy... powiedziała, że zabiła Chana.- wykrztusił ukrywając twarz w dłoniach. Usiałem obok niego, kładąc swoją dłoń na jego ramieniu. Alison zabiła Chana? To niemożliwe. Ta dziewczyna nie chciała nawet muchy zabić, a co dopiero człowieka.- W drodze do szpitala, w wiadomościach usłyszeli o eksplozji domu na drugim końcu miasta. Podali imię i nazwisko właściciela, który akurat w nim przebywał. To był on. Policja ogłosiła, że szukają blondynki, która była świadkiem tego zdarzenia. Podali dokładny opis Alison.
     Zamknąłem oczy, ciężko wzdychając. Czasami podejrzewam, że blondynka przyciąga kłopoty do siebie jak magnes.
- Będzie dobrze, Niall. - powiedziałem cicho, odwracając głowę w jego kierunku.- Lekarze mówili, kiedy się obudzi?
- W każdej chwili, Louis. W każdej chwili.

~*~
Okej. Można ukręcić mi głowę, macie pozwolenie.Odcinek z 3-dniowym opóźnieniem... Auć.

Dziękuję za:
- 17 komentarzy pod ostatnim postem
i
- 38 obserwatorów! :D

*- Kilka osób zwróciło mi uwagę, że źle pisze imię Chana, powinno się je pisać przez ''H". Tak wiem, ale specjalnie pisze przez ''CH", aby nie było takiego podobieństwa do Hana z Szybkich i wściekłych ;)

niedziela, 17 sierpnia 2014

Chapter XXX


*******

     Wiwatujący tłum, został przepędzony na boki drogi tak, aby żaden ze startujących samochodów o nikogo nie zahaczył i przez przypadek pociągnął za sobą. Moje auto zostało już zaprowadzone na linię startu, przez jednego z praktykantów Chana. Idąc w jego stronę czułam na sobie powątpiewające spojrzenia, obcych mi mężczyzn i kpiące spojrzenia kobiet. Sądzili, że taka dziewczyna jak ja, nie ma pojęcia o jeździe... a tym bardziej o samym wyścigu.
- Będzie dobrze, pamiętaj o tym co ci mówiłem- mruknął do mojego ucha Japończyk, kiedy zatrzymaliśmy się przed samochodem. Przegląd przeszedł gładko, nie musiałam się martwić się o to, czy hamulce mi zadziałają, albo czy przypadkiem kierownica się zablokuje. Mam do Chana ogromne zaufanie i wiem, że nie wypuściłby mnie na tor, gdyby z autem było coś nie tak. Dba bardziej o moje życie niż o własne. 
- Rozumiem.- odparłam poprawiając włosy. Przed pozostałymi trzema samochodami ustawili się ich kierowcy i sądząc po ich posturze są to sami mężczyźni. Uważnie przyjeżdżałam się ich autom.
     Mężczyzna stojący najbliżej mnie, posiadał Lamborghini Aventador. Wściekle pomarańczowe i diabelnie szybkie auto. Czytałam o nim. Same tylne koła mają średnicę 20'' przy szerokości 33,5cm, dodajmy do tego, że wyposażone są w tarczę hamulcową o średnicy 40cm. Drzwi do auta otwierają się w górę, a nie tak jak w standardowych- na bok. Silnik... V12 o pojemności 6.5l, mocy 700 KM, a moment obrotowy wynosi 690 Nm. Pochłania 13 litrów oleju przy masie 1.575kg. Napęd z V12-stki przenoszony jest na 4 koła z płynną regulacją momentu pomiędzy osie i blokadą tylnego dyferencjału, a karoseria bazuje, jak w Formule 1, na monocoque. Prędkość maksymalna jakie to auto może wyciągnąć to 350km/h.... 7-biegowa zautomatyzowana skrzynia ISR zmienia biegi w 50 ms. Z Formuły 1 przejęto też pomysł budowy zawieszenia - amortyzatory przymocowane są poprzecznie do konstrukcji nośnej pojazdu co zapewnia niezwykłą precyzję prowadzenia. System sterowania elektroniką Drive Select Mode umożliwia wybór z trzech ustawień pojazdu  Strada (droga), Sport i Corsa (tor). Samochód nie ma tradycyjnych zegarów, te zostały zastąpione przez kolorowy wyświetlacz ciekłokrystaliczny. To auto to jednym słowem, cud techniki.
Plik:Lamborghini Estoque 2-1.jpg     Obok pomarańczowego Lamborghini, stało srebrne auto... i o ile się nie mylę z tej samej firmy, jednak trochę słabsze. Lamborghini Estoque wyposażony w silnik benzynowy w układzie V10 o pojemności 5,2 litra i mocy 560 KM, który napędza obie osie pojazdu. Niektóre modele mają wprowadzone silniki V8 lub V12, a także,hybrydowe jednostki napędowej z wykorzystaniem silnika diesla. Wygląda na to, że mężczyzna, który ma zamiar nim startować, ceni sobie wygląd i wygodę, a nie szybkość.
     Ostatni z kierowców opierał się o auto identyczne jak moje, tylko całkowicie czarne. To właśnie na niego mam uważać, podczas wyścigu. Bugatti Veyron Grand Sport. Zdaje się, że to pomiędzy nami rozegra się walka o wygraną, bo to, że wbije się do czołówki wiedziałam już od samego początku.
- Prosimy zająć miejsca na linii startu!- krzyknęła wysoka blondynka, ubrana w czerwoną skórzaną spódniczkę i dopasowany biustonosz. Pewnie wyszła na środek jezdni i zmierzyła wszystkich spojrzeniem. Poczułam mocny uścisk Chana i jego szept: ''uważaj na siebie''. Szybko zajęłam miejsce za kierownicą, rozgrzewając silnik. Powoli zaczynałam odczuwać podniecenie w dole brzucha oraz ogromną potrzebę wciśnięcia pedału gazu. Rozejrzałam się dookoła, widząc jak uczestnicy wyścigu głośno klaszczą. Oparłam głowę o nagłówek czekając na sygnał startu. - Jeździcie zgodnie z poleceniami GPS-a zamontowanego w waszym samochodzie. Uważnie słuchajcie jego poleceń, ponieważ trasa może się gwałtownie i niespodziewanie zmienić.
     Spojrzałam na środek deski rozdzielczej, gdzie wmontowany był mały GPS z zaznaczoną już trasą. Przebiegłam ją szybko spojrzeniem uśmiechając się pod nosem. Meta znajdowała się na drugim końcu miasta, blisko toru, gdzie ćwiczyłam. Jeżeli trasa się nie zmieni, na linie mety powinniśmy być za jakieś pięć minut.
- Gotowi?- krzyknęła wskazując lewą ręką bok- do startu...- prawa ręka zaczęła wskazywać prawą stronę. Niecierpliwie trzymałam nogę na gazie, chcąc już wystartować- START!!!- krzyknęła kucając.
     Gwałtownie wystrzeliłam do przodu, omijając pomarańczowe auto i obejmując w ten sposób trzecie miejsce. Spojrzałam we wsteczne lusterko, w ostatniej chwili zajeżdżając drogę zdenerwowanemu kierowcy. Na moich ustach pojawił się pobłażliwy uśmieszek, jednym ruchem zmieniłam bieg tym samym wyprzedzając srebrne Lamborghini. Jakim cudem najsłabsze auto na dzisiejszym wyścigu, zajęło drugie miejsce? 
     Przyśpieszyłam, trzymając się blisko czarnego auta, nie zmieniając swojej pozycji, chociaż mogłabym bez problemu je wyprzedzić i zostawić w tyle. Kiedy tylko zdałam sobie sprawę, że ja i nieznany mi mężczyzna mamy identyczne auto, wymyśliłam plan, którego chciałam się trzymać. Niech facet za kółkiem myśli, że mam słabsze auto od niego. Przed ostatnim zakrętem wyprzedzę go, czym zmuszę go do wcześniejszego użycia podtlenku azotu, a ja dzięki temu wygram.
- Skręć w lewo- wzdrygnęłam się, kiedy komputerowy damski głos nakazał mi zmianę kierunku. Wcisnęłam sprzęgło, zmieniłam bieg i skręciłam gwałtownie kierownicą. Kątem oka zerknęłam na GPS, notując sobie w głowie, że trasa uległa zmianie. - Jedź prosto.- nakazał mi.- skręć w prawo- dodał po chwili. Prychnęłam wściekle szarpiąc kierownicą i w ostatniej chwili unikając zderzenia z ceglaną ścianą, przez co spadłam na trzecie miejsce, wyprzedzona przez Aventador.
- O nie...- parsknęłam- tak bawić się nie będziemy.- zacisnęłam zęby wbijając wściekłe spojrzenie w tył auta. 
- Jedź prosto, na skrzyżowaniu zawróć.
- Że co kurwa?!- warknęłam wjeżdżając rozpędzonym autem na skrzyżowanie. Wyprzedzałam kolejne auta, powodując stłuczki i zawróciłam samochód. Zrównałam się z kierowcą ''pomarańczy'', a kiedy na mnie spojrzał, wyprzedziłam go pokazując mu środkowy palec. Niech wie, że nie będę się z nim patyczkować.- Co za pojeb wymyślał tę trasę...- mruczałam ponownie doganiając czarny samochód.
- Skręć w prawo- nakazało urządzenie, a ja śladem auta przede mną, wykonałam jego polecenie. Spojrzałam na drogę za mną, gdzie dwa Lamborghini rywalizowały ze sobą o trzecią pozycję. Przynajmniej tych przygłupów mam z głowy.
     Przedzierałam się, przez jakąś rzadko uczęszczaną drogę, z uskakującymi spod kół ludźmi. Czemu ich jest tak pełno, skoro jest prawie druga w nocy?
- Na skrzyżowaniu jedź prosto- spojrzałam na mapę orientując się, że za chwilę minie połowa trasy, a ja będę mogła zacząć wprowadzać swój plan w życie. Zacisnęłam mocniej ręce na kierownicy przejeżdżając przez skrzyżowanie. W oddali było słychać wycie syren, co oznaczało, że policja ruszyła już w pościg.
- Skręć ostro w prawo.
     Zmrużyłam oczy wykonując ślizg i zrównując się z przeciwnikiem. Wyjechaliśmy na otwarty plac, z zaparkowanymi tirami. Było już za późno, aby ominąć ciężarówki bokiem- musiałam przejechać pod nimi. Docisnęłam pedał gazu, zaciągając ręczny, obracając się pojazdem i spokojnie mieszcząc się w szczelinie miedzy nadwoziem tira, a ziemią. Po chwili usłyszałam nieprzyjemny zgrzyt, oznajmujący, że któryś z kierowców Lamborghini, chciał powtórzyć mój manewr, jednak jego auto okazało się zbyt wysokie na takie coś. Wyjechałam spod ostatniego tira i ku mojemu szczęściu - objęłam prowadzenie. Teraz musiałam uciec na taką odległość, która da mi pewną wygraną nad mężczyzną w czarnym aucie.
     Ścisnęłam mocniej kierownicę, odjeżdżając jak najdalej autu za mną. Urządzenie zamontowane w pojeździe kazało zmienić mi kierunek jazdy, co niechętnie wykonałam, tym samym tracąc znaczącą przewagę. Zdenerwowana przygryzłam wargę przeklinając w myślach tych, którzy zmieniają nam trasę wyścigu w ostatnim momencie.
     Wyjechałam zza rogu, widząc sporą grupkę osób, co oznaczało, że lada chwila miniemy metę. Kierowca za mną, musiał pomyśleć to samo, szarpiąc nagle gwałtownie kierownicą i wciskając guzik z podtlenkiem azotu. Z niedowierzaniem obserwowałam tył samochodu, zdając sobie sprawę, że wygraną mam już w kieszeni.
- Jesteś amatorem, sukinsynie- warknęłam, dodając gaz. Po kilku sekundach, jakieś 800 metrów przede mną zamajaczyła linia mety, GPS uruchomił się i...
- Zawróć.
     Gwałtownie wcisnęłam hamulec, wrzucając wsteczny bieg i jadąc do tyłu. Dokładnie zaobserwowałam, jak czarny Bugatti Veyron przejeżdża przez linię mety, hamując. Zanim zawróci będę mieć kilka sekund na ucieczkę.
     Zmieniłam bieg, skręcając kierownicą, tak aby móc obserwować drogę z której przed chwilą przyjechałam.
- Skręć w prawo.
     Mrużąc oczy wykonałam polecenie, wjeżdżając na tory kolejowe. Z niepokojem rozglądałam się dookoła, czy nie nadjeżdża pociąg. Jeszcze tego mi brakowało, aby ścigać się nie tylko z wściekłymi mężczyznami, ale i z pociągiem.
- Skręć w prawo.- Zacisnęłam dłoń w pięść, skręcając. W oddali mogłam zaobserwować linię mety. Gówniarz, który nami kierował, uznał za świetną zabawę pokierowanie nas po obrzeżach miasta i zmusić nas do wjazdu na metę od przeciwnej strony, niż było to zamierzone. Nie mam pojęcia kim do diabła jest nasz pilot, ale mam nadzieję, że będzie się smażył w piekle.
      We wstecznym lusterku zamigotał mi ''mężczyzna w czerni''. Uśmiechnęłam się, wciskając podtlenek azotu i po kilku sekundach przekraczając linię mety na pierwszej pozycji.
     Wyskoczyłam z samochodu, wpadając w rozszalały tłum. Uśmiechnęłam się kilkunastu osób, wypatrując znanej mi sylwetki Chana. Po chwili Japończyk znalazł się obok mnie, trzymając ogromną torbę wypchną po brzegi banknotami.
- Alison!- krzyknął trzymając mnie za ramiona- Byłaś rewelacyjna. Fantastyczna!
     Zaśmiałam się, pocierając ręką czoło. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że z emocji, na mojej twarzy pojawiły się kropelki potu. Odetchnęłam głęboko, opierając się o przód samochodu. Zrobiłam to. Wygrałam wyścig.
- Kto kurwa, wyznaczał trasę wyścigu?!- przez wrzaski rozentuzjazmowanego tłumu, przebił się głośny i niezwykle śliny baryton. Wszyscy jak na zawołanie zamilkli, skupiając się na kierowcy czarnego auta.- Pytam się, co za huj to organizował?!
- Bayron, uspokój się- pisnęła jakaś blondynka, niepewnie podchodząc do niego. Bayron rzucił jej tylko pełne wściekłości spojrzenie i ponownie zaczął przeszukiwać wzrokiem tłum.
- Ja...- odezwał się głos obok mnie. Spojrzałam na wielkiego, umięśnionego szatyna, który śmiało wyszedł na środek i zatrzymał się przed wściekłym do granic możliwości chłopakiem.- Masz z tym jakiś problem?
- Czy mam? Oczywiście, że mam!- wydarł się podchodząc bliżej organizatora.- Wygrałbym, gdybyście nie zmienili nagle tej pieprzonej trasy! Ustawiliście to wszystko, aby wygrała ta pieprzona cizia!- zawołał, wskazując na mnie palcem.
     Oczy wszystkich zgromadzonych spoczęły na mnie, przez co poczułam się trochę nieswojo. Dłoń Chana spoczęła na moim ramieniu, nakazując mi, abym się nie ruszała. Tak też zrobiłam.
- Wygrała bo jest lepsza- odparł spokojnie szatyn.- I również wygrałaby, gdybym nawet nie zmienił trasy.
     Pośród tłumu przeszedł szmer rozmów. Przełknęłam cicho ślinę, chcąc nawilżyć moje suche z przerażenia gardło. Kierowca czarnego auta- Bayron jest na mnie wściekły bo wygrałam. Nie miałam pojęcia czy nie rzuci się na mnie w przypływie złości. Miałam dziwne wrażenie, że szatyn nie powstrzymywałby go przed tym.
- Wynoś się. Nie chcę już dłużej widzieć cie w Irlandii.- powiedział, patrząc srogo na chłopaka. Ten splunął ze złością, ostatni raz na mnie patrząc, wsiadł do auta i odjechał z piskiem opon.- Rozjeść się! Nie macie tu czego szukać!- krzyknął mężczyzna odwracając się do mnie twarzą. Tłum posłusznie zaczął rzednąć.- Gratuluję, Chan. Dobrze ją wyszkoliłeś- powiedział podchodząc do nas i mierząc mnie spojrzeniem.- Nie wyglądasz, na typowego kierowcę wyścigów.
- Bo nim nie jestem- rzuciłam, prostując się.- Chan rzadko mnie wypuszcza na tor.
- Nie powinieneś chować takiej perełki, Chan- uśmiechnął się odchodząc.- Radzę wam stąd zmiatać. Nie ręczę za innych wściekłych ludzi, którzy kibicowali Bayronowi.
     Japończyk mocno pchnął mnie w kierunku miejsca kierowcy, sam zajmując miejsce obok mnie. Odpaliłam szybko auto, przedzierając się przez tłum i wyjeżdżając na autostradę. Z niepokojem zerknęłam we wsteczne lusterko, oddychając z ulgą, kiedy nie zaobserwowałam nikogo, kto mógłby nas śledzić.
- Tutaj jest twoja wygrana- mężczyzna obok mnie, rzucił torbę z pieniędzmi na tylne siedzenia.- swoją działkę już wziąłem. Trzymaj- podał mój telefon- dzwonił kilka razy.
     Skinęłam głową, skręcając w ulicę, gdzie mieszkał Chan i zatrzymując się pod jego domem.
- Na pewno nie namówię cię na jeszcze jeden wyścig?- zapytał otwierając drzwi auta.
- Nie, Chan- powiedziałam wpatrując się w jego oczy.- Mam już dosyć wyścigów.- mruknęłam skupiając swój wzrok na pustej drodze przede mną.
- W razie czego... wiesz jak mnie znaleźć.- dodał wysiadając.- Poczekaj, to schowam torbę do bagażnika.
     Obserwowałam jak Japończyk wyjmuje pieniądze i przekłada je do bagażnika, zamykając go. Skinęłam głową uruchamiając silnik i odjeżdżając.
     Przejechałam zaledwie kilka metrów, kiedy do moich uszu dobiegł dźwięk eksplozji. Schyliłam głowę, skręcając kierownicą i zatrzymując auto. Spojrzałam na miejsce, skąd rozległ się odgłos, natychmiast nieruchomiejąc.
- Nie...- szepnęłam.- NIE!
     Dom Chana płonął.


*********
Odcinek troszeczkę... dziwny. Ale nie jest tak źle, że nie dałoby się czytać :)
Dobra, dobra... mam radosną nowinę! Postaram się dodawać po dwa odcinki tygodniowo, jednak nie wiem jak to będzie w tym tygodniu bo w PN idę nocować u siostry i nie wiem, czy nie będę tam około 3 nocy... więc nie mam pojęcia czy odcinek pojawi się w tą środę czy nie.
Taaaa.... co tu jeszcze dodać... Przypominam, że w Poniedziałek pojawi się II list od Nieznajomego- ciekawych zapraszam :D
I tak, dziękuję za 13 komentarzy! 
P.S. Tak opisy aut ściągnęłam z internetu- aż taką maniaczką nie jestem :P
Za błędy przepraszam!
Aaaa.... Imagin, który sugerował sytuację opisaną tutaj to Imagin nr. 7 ( wyścig)

15 komentarzy( anonimki podpiszcie się!) = next!

wtorek, 12 sierpnia 2014

Chapter XXXIX


*******

     Powoli otworzyłam drzwi, czując na karku oddech Louisa. Zamknęłam oczy, delikatnie się uśmiechając, robiąc przy okazji kilka kroków do przodu, wchodząc tym samym do środka. W domu było dziwnie cicho, co nieco mnie zaskoczyło. Zawsze panował tutaj gwar. Rozejrzałam się niepewnie od razu znajdując pozostałą czwórkę, siedzącą na kanapie i oglądającą telewizor. Obok nich stały spakowane walizki i torby podróżne. 
- Jesteście gotowi?- rzuciłam opierając się ramieniem o framugę domu. Osiem par oczu spojrzało na mnie zaskoczona i nieco przerażona.- Kiedy jedziecie?
- Za chwilę- powiedział Niall kładąc rękę na oparciu kanapy. Przez chwilę wpatrywał się w wielki, kolorowy ekran, kiedy nagle podskoczył i spojrzał na szatyna ciągle stojącego za moimi plecami.- Louis... dzwoniła El. Powiedziałem, że do niej oddzwonisz. 
     Chłopak cicho podziękował, wyciągając od razu telefon z kieszeni i wybierając numer do panny Cleader. Zacisnęłam dłonie w pięści, obserwując jak Tomlinson wchodzi do kuchni, z wielkim uśmiechem na twarzy.  ''Opanuj się kobieto! Ten facet jest zajęty, ma DZIEWCZYNĘ!'' mówiłam sama do siebie. Pokręciłam głową, chcąc się pozbyć wstrętnego głosiku z mojej głowy i szybko wychodząc z salonu.
-Idę do siebie- mruknęłam wchodząc po schodach, starając się uniknąć przeszywającego spojrzenia Zayn'a i szczątków słodkich słówek jakimi Louis obdarzał Eleanor przez telefon. Powoli weszłam do pokoju, zamykając za sobą drzwi na klucz i opadając na łóżko. Pora to wszystko przemyśleć.
     Ostatnio zaczęłam dziwnie reagować na dotyk Louis'a. Cała się czerwienię, mam dreszcze, a serce zaczyna szybciej bić. Nieświadomie szukam jego sylwetki, kiedy go nie widziałam i cała się spinam, kiedy stoi za mną. Chcę spędzać z nim całe dnie, chcę aby mnie trzymał za rękę... albo chociaż oplatał mnie w pasie, tak jak robił to na kręgielni. Jestem wręcz spragniona jego cholernego dotyku...
- KURWA!- wydarłam się stając w jednej chwili na nogi.- Nie, nie, nie, nie....- mruczałam do siebie krążąc po pokoju.- To nie możliwe, ja nie mogłam...- przerwałam. Nie, nie wypowiem tego na głos. Nie mogę, nie...- Niech mnie coś strzeli, zakochałam się w zajętym facecie!- wykrzyczałam ciągnąć się za włosy. 
     Czy ja zawsze muszę mieć takiego pecha? Zakochać się w kimś, kogo znam... praktycznie od dziecka? W sumie... Louis zawsze był atrakcyjny, zawsze gdzieś tam głęboko w sercu mi się podobał... ale nie sądziłam, że to głupie ''podobanie się'' zamieni się w coś... TAKIEGO!
     Opadłam na kolana, chowając twarz w dłonie. Nie miałam pojęcia co robić. Powiedzieć mu o tym... oczywiście nie mogę, nie chcę, aby wziął mnie za desperatkę... zresztą Lou ma dziewczynę, którą kocha. Jeżeli powiem mu o swoich uczuciach nie tylko my będziemy w niezręcznej sytuacji, ale również całe One Direction i... mimo wszystko Eleanor.
     Zamrugałam oczami, próbując poukładać sobie wszystko w głowie i wymyślić jakiś plan. A więc tak. Zakochałam się w Louisie, kiedy on ma dziewczynę i są razem cholernie szczęśliwi. Między mną a Tommo doszło do... intymnych zdarzeń, które dla niego nie miały większego znaczenia, służyły tylko po to, aby wyciągnąć ze mnie informacje, albo czegoś nauczyć. BooBear czuje do mnie tylko przyjaźń i może jakąś tam iskierkę miłości... ale braterskiej. Kiedyś przecież często mi powtarzał, że kocha mnie jak swoje siostry.
     Mogłam mu powiedzieć o tym co do niego czuję... albo siedzieć cicho jak mysz pod miotłą i szczerze powiedziawszy wybieram tę drugą decyzję. Nie chcę tracić jego przyjaźni, co na pewno by się stało, gdybym zdradziła się chociaż jednym słówkiem.
     Westchnęłam cicho podnosząc się z kolan i biorąc do ręki telefon. Musiałam się komuś wygadać, komuś kto mnie na sto procent zrozumie. Przeszukałam listę kontaktów, wybierając jeden na który dość dawno nie dzwoniłam. Miałam nadzieję, że pomimo tego odbierze.
-Co to moje oczy widzą? Nasza kochana Al, się odezwała!- przywitał mnie radosny ton Erick'a.
-Cześć Erick.- mruknęłam do słuchawki siadając na parapecie i wyglądając zza okno.- Jak leci?
- Jakoś... gliny zaczynają węszyć, ale... nie jest źle.- rzucił. Westchnęłam cicho. Morgan brał udział w nielegalnych wyścigach i czasami został złapany przez policje. Zawsze potrafił się jakoś wymigać od odpowiedzialności, dostając tylko sumę pieniężną do zapłaty. Ostatnio zaczął handlować nielegalnymi częściami do samochodów i wygląda na to, że psy coś wywęszyły.- O o...spowiadaj się w tej chwili co cię męczy... To westchnięcie mówiło, że jest coś na rzeczy. I to poważnego.
- Kiedy nic mi nie jest...- próbowałam się wykręcić.
- Dobra, dobra, nie kłam mi tutaj, tylko gadaj. Wujek Erick ci pomoże.
     Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Chciałam się komuś wygadać, a Erick doskonale mnie zrozumie. Nie sądziłam jednak, że będzie mi tak trudno o tym powiedzieć.
- Dobra no... pamiętasz Louisa?- zaczęłam cicho, mając nadzieję, że chłopak go nie pamięta, przez co będę mogła zakończyć tę rozmowę szybciej niż zamierzałam.
- Tomlinsona? Oczywiście, że tak. Co z nim?
- No bo ja... tak jakby... sięwnimzakochałam- wyrzuciłam z siebie tak szybko, że nawet ja miałam problem ze zrozumieniem tego. Jednak Erick ponownie mnie zaskoczył. 
-ZAKOCHAŁAŚ SIĘ W TOMLINSONIE?!-ryknął do słuchawki, a ja odruchowo odsunęłam ja od ucha.- Dziewczyno... w końcu się tego doczekałem!
     Chwila, co?
- Co?
-Jak Boga kocham... Alison, nie masz bladego pojęcia jak to po tobie cholernie widać- powiedział, wprawiając mnie tym samym w przerażenie. Jak to widać?! Co jeżeli Louis to zauważył?!- może jeszcze nie byłaś tego świadoma, ale ja wiedziałem, że coś się święci i prędzej czy później to odkryjesz.
-Erick... co... co ty pleciesz...- jąkałam się próbując wydukać jakieś poprawnie zdanie.- To... nie powiedz, że sobie żartujesz.- niemal zajęczałam do słuchawki. Po drugiej stronie zaległa cisza, a potem usłyszałam radosny śmiech.
- Ja nie żartuję, kochanie- zawołał- zawsze byłaś bardziej radosna, kiedy stał obok ciebie, albo chociaż znajdował się w tym samym pomieszczeniu!
- Ricky... co ja mam robić?- burknęłam do słuchawki upokorzona. Wygląda na to, że każdy zdawał sobie sprawę z tego co czuję do Tomlinsona, oprócz mnie samej, oczywiście. Czy ja zawsze muszę być taka ślepa?!
- On ma chyba dziewczynę, nie?- zapytał. W tle mogłam usłyszeć krzyki osób i szum maszyn. Super. Erick jest w pracy- Gdzie ja go... Ej ty! Tak ty! Znajdź mi klucz francuski!- zawołał do niewidocznej dla mnie osoby- Więc skoro ma laskę, to naprawdę dziewczyno masz ciężki orzech do zgryzienia.
- Wiem... nie chcę mu mówić o tym co czuję, bo boję się, że nasza przyjaźń się rozpadnie...
-Czyli wolisz cierpieć?- nie musiałam go widzieć, aby stwierdzić, że marszczy zaskoczony nos.
-Tak. Wolę mieć jego przyjaźń niż nic.- rzuciłam stanowczo.
- Widzę, że decyzję już podjęłaś... cóż ja mogę ci jedynie doradzić jedną rzecz: zrób to co uważasz za słuszne.
- Dzięki...- uśmiechnęłam się- Dobrze mi zrobiło wygadanie się komuś.
- Spoko mała, jestem zawsze do dyspozycji.- zaśmiał się.
- Czy ty nie jesteś w pracy?- zapytałam słysząc odgłosy silników- Tobie nie wolno rozmawiać przez telefon! Jak twój szef cię zobaczy....
- Ej, spokojnie młoda!- przerwał mi- Widzę, że do ciebie radosna nowina nie dotarła. Stary pryk odszedł na emeryturę, odkupiłem od niego warsztat. Teraz ja tutaj żądze.
     Erick zawsze chciał mieć własny warsztat samochodowy, ale nie miał ochoty na załatwianie papierkowej roboty, czy szukania nowych pracowników. Dlatego zatrudnił się w pobliskim warsztacie, aby móc mieć na oku inne i gdyby jakiś był na sprzedaż- odkupić go. Nie podejrzewał pewnie tego, że przyjdzie mu kupić warsztat w którym pracuje.
-Gratuluję- powiedziałam szczerze spoglądając na podjazd. Bus One Direction właśnie parkował na naszym podjeździe.- Erick wybacz, ale zaraz mój brat wyjedzie na kilka miesięcy i muszę się z nim pożegnać.
- Ach, trasa koncertowa- zawołał z entuzjazmem w głosie- słyszałem, że ta trasa ma być największą i najbardziej widowiskową trasą w ich karierze. Mają grać na stadionach!
- Coś obiło mi się o uszy- mruknęłam zażenowana. Erick nigdy nie ukrywał, że uwielbiał muzykę jaką tworzy mój brat i jego zespół. Wściekał się za każdym razem, kiedy ktoś wytykał mu to, albo mówił, że stał się ich fanem. - Jeżeli chcesz mogę załatwić ci bilet na koncert...- zasugerowałam.
- Hahaha. Bardzo śmieszne Alison.- mruknął - Leć się pożegnać, a nie ględzisz przez telefon- dodał rozłączając się. Odłożyłam urządzenie, na półkę wychodząc z pokoju i z marszu na kogoś wpadając. Uniosłam wzrok na twarz intruza, nieruchomiejąc. To był Zayn.
     Chłopak spojrzał na mnie zaciekawiony, uważnie lustrując moją twarz. Zaczerwieniłam się na myśl, że Mulat mógł słyszeć całą moją rozmowę z przyjacielem. Co jeżeli powie Louisowi? Tego bym nie zniosła...
-Al, Niall chciał się z tobą pożegnać- powiedział cicho, patrząc w kierunku schodów. Skinęłam głową, niemo mu dziękując i zeszłam z piętra. Pora na wylanie hektolitrów łez.

~*~

     Co kilka sekund sprawdzałam godzinę na zegarze ściennym, powieszonym na wprost mnie w klasie biologicznej. Jak za złość, wskazówki zegara wlekły się niemiłosiernie wolno, denerwując mnie jeszcze bardziej. To była moja ostatnia lekcja, a ja miałam zamiar zaraz po wyjściu ze szkoły przygotować się do wyścigu. Musiałam być w jak najlepszej formie, skoro miałam wygrać kupę forsy dla Chana.
- A na to pytanie odpowie mi... panna Evans!- zawołał nauczyciel, wyrywając mnie z otępienia. Spojrzałam na niego marszcząc brwi, starając sobie przypomnieć jakie pytanie mi zadał. Nauczyciel westchnął cicho, patrząc na mnie karcąco- pytałem się co to jest metoda PCR.
- Metoda powielania łańcuchów DNA w warunkach laboratoryjnych, polegająca na reakcji łańcuchowej polimerazy DNA w wyniku wielokrotnego podgrzewania i oziębiania próbki.- odpowiedziałam automatycznie, wzbudzając podziw reszty uczniów. Nie bez powodu Niall zapisał mnie na profil przyrodniczy. Chemia i biologia to coś bez czego nie mogę żyć.
- Dobrze. A powiedz nam jeszcze, jakie ta metoda ma zastosowania? Oczywiście w genetyce, gdyby pan nie wiedział, panie McKlein!- podniósł głos wpatrując się gniewnie w pryszczatego chłopaka siedzącego w pierwszej ławce. Chłopak szybko zniżył się na krześle, unikając wzroku nauczyciela.
- Metoda PCR ma wiele zastosowań między innymi w badaniach nad genomem, charakterystyce ekspresji genów, klonowaniu genów, diagnostyce klinicznej, identyfikacji osób zaginionych, kryminalistyce, albo chociażby w paleontologii.
-Brawo. Otrzymuje pani piątkę za pracę na lekcji.- profesor spojrzał na mnie z uznaniem znad swoich okularów.- Zadanie domowe dla wszystkich: opisać jak przebiega proces tej metody. Do końca lekcji macie jeszcze dziesięć minut. Informacje znajdziecie na stronie sto szóstej. Jeżeli się sprężycie, w domu nie będziecie musieli ślęczeć nad biologią moi drodzy. Chociaż... wydaje mi się, że niektórzy jeszcze nigdy tego nie zrobili.- rzucił wpatrując się w uczniów.
     Klasa wydała chóralny jęk, ale posłusznie chwycili podręczniki, aby jak najszybciej skończyć zadanie. Rozejrzałam się dookoła, skupiając swój wzrok na Harriet. Dziewczyna uśmiechnęła się, zezując na profesora i podając mi malutką karteczkę. Niepewnie wzięłam ją do ręki, rozkładając ją na zeszycie.
'' Idziesz dzisiaj na imprezę do Harry'ego?''
     Harry był obrońcą w szkolnej drużynie piłki nożnej. Jako, że w ostatnich dniach często bywałam na treningach drużyny, jak i cheerleaderek - musiałam go poznać. Był, wysoki, dobrze umięśniony... i od razu wpadłam w oko. Kilka razy zaczepiał mnie i pytał się, czy się z nim nie umówię. Za każdym razem odmawiałam, tłumacząc się brakiem czasu. Na imprezę iść nie mogłam, musiałam być na wyścigu, więc przynajmniej będę mieć jakąś wymówkę.
'' Wybacz, mam już inne plany. Może następnym razem?''
     Uważnie spojrzałam na nauczyciela, odrzucając karteczkę na stolik różowowłosej. Przeczytałam polecenie zadania, od razu biorąc się do pracy, jednak w połowie pisania, dostałam białą kuleczką prosto w twarz. Zdezorientowana, spojrzałam na papier, rozkładając go.
'' Żartujesz sobie? Imprezy u Harry'ego są najlepsze na świecie! Poza tym Harry na Ciebie leci, nie wmówisz mi, że tego nie zauważyłaś?''
     Westchnęłam zrezygnowana. Wiedziałam, że Harriet zrobi wszystko, abym tylko poszła na tę imprezę, jednak ja nie miałam zamiaru rezygnować z wyścigu dla jakiejś imprezy.
''Zauważyłam, to jest jeden z powodów dla których nie idę. Miłej zabawy x''
     Odrzuciłam karteczkę, w tym samym czasie, kiedy zadzwonił dzwonek. Chwyciłam swoje rzeczy, rzucając w stronę zaskoczonej przyjaciółki krótkie pożegnanie i wybiegając z klasy. Szybko znalazłam się na parkingu, wsiadając do auta i jednym sprawnym ruchem go odpalając. Powoli wyjechałam z miejsca pełnego wychodzących ze szkoły uczniów, kierując się w stronę opuszczonego toru, gdzie Chan kazał mi ćwiczyć. Nie chciał ryzykować, że ktoś mnie zauważy i zacznie obserwować.

~*~

     Ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Miałam założone krótkie, czarne, skórzane spodenki z ćwiekami na kieszeni, czarny top odsłaniający brzuch z białym krzyżem na piersiach i czarne buty na wysokim obcasie z ćwiekami. Do tego założyłam kolczyki w kształcie czaszki ludzkiej i kilka bransoletek. Włosy rozpuściłam i delikatnie pofalowałam, spinając je z przodu, aby zbędne kosmyki nie wpadały mi do oczu podczas jazdy. Wyglądałam... dobrze.
     Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, biorąc do ręki, telefon i dokumenty. Powoli, nie chcąc obudzić rodziców zeszłam na parter i schroniłam się w garażu.  Nacisnęłam na autopilocie dwa guziczki, dzięki czemu drzwi od garażu zaczęły się podnosić, a ramiona bramy wyjazdowej otwierać. Z bijącym sercem wsiadłam za kierownicę, odpalając silnik i najciszej jak się da wyjechałam z posesji... mojego brata? Moich rodziców?
     Kiedy tylko znalazłam się na głównej drodze, z radością wcisnęłam pedał gazu, natychmiast wyprzedzając jadące przede mną samochody. Musiałam dojechać na obrzeża miasta- to tam znajdowała się trasa wyścigu, chociaż znając życie, wjedziemy również do miasta.
     Po pół godzinie jazdy, w końcu zauważyłam sporo stojących aut i wysiadających z nich ludzi. Kibice. Uśmiechnęłam się pod nosem przejeżdżając między nimi i czując wszystkie te ciekawskie spojrzenia. No tak. W końcu nikt mnie tutaj nie znał.
     Zmrużyłam oczy, wyjeżdżając na główny plac, gdzie ustawiły się już trzy auta, mimo, że do samego wyścigu zostało jakieś półtorej godziny. Podjechałam pod linię startu, zatrzymując się przed wysokim mężczyzną. Spojrzał na mój samochód, z lekkim, pobłażliwym uśmieszkiem, a potem zwrócił się do mnie:
- Bogatych laluń tu nie potrzebujemy.
     Uniosłam jedną brew, mrużąc złowrogo oczy.
- Z pewnością, nie potrzebuje ich taki prostak jak ty.- warknęłam- Jestem to od Chana. Zanotuj to sobie.
     Nieznajomy, spojrzał na mnie z wściekłością, ale posłusznie wpisał coś na kawałek karteczki, którą trzymał w ręku, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął w rozszalałym tłumie. Sięgnęłam po telefon, chcąc wybrać numer do Chana. Powinien obejrzeć ostatni raz mój samochód przed startem. Na ekraniku zamajaczyła mi biała koperta, symbolizująca, jedną nieprzeczytaną wiadomość.
''Mała powodzenia na wyścigu. Wiedz, że żaden z nas nie pochwala tego co robisz, ale... jeżeli to przynosi Ci szczęście... Niall nie wie, że dzisiaj się ścigasz- nie powiedziałem mu. Trzymam kciuki, młoda, wygraj to. I... nie daj się tam zabić co? Nie zniosę, kiedy coś Ci się stanie... jesteś dla mnie zbyt ważna. Wróć cała i zdrowa do domu.
Całuję, Louis :-) ''
     Otworzyłam szeroko oczy,czytając wiadomość jeszcze raz. Louis napisał, że jestem dla niego ważna? O co mu chodziło?
     Nagłe pukanie w szybę, spowodowało, że podskoczyłam na siedzeniu przestraszona. Koło mojego auta stał Chan uśmiechając się do mnie. Szybko wysiadłam z auta.
- Alison, moja droga!- krzyknął- jesteś gotowa?
     Skinęłam głową, podając mu klucze od samochodu. Rzucił je jednemu z młodych chłopaków, którzy byli z nim, a ten szybko wsiadł do środka i odjechał w stronę garaży.
- Zrobimy teraz ostatni przegląd. Powinniśmy się wyrobić przed startem- mruknął Japończyk chwytając mnie za rękę i prowadząc w stronę, gdzie zniknęło auto.- Musisz uważać na tego gościa w czarnym samochodzie- dodał zezując na startujących- Resztą nie musisz się przejmować, są ciency, wyminiesz ich na pierwszym zakręcie. Ty musisz skupić się tylko na czarnym aucie i tylko na nim, rozumiesz?- spojrzał na mnie, na co energicznie pokręciłam głową.
     Mężczyzna szybko odszedł w stronę mojego auta, a ja usiadłam w jego dyżurce, gdzie mogłam psychicznie przygotować się do startu. W ręku ciągle trzymałam telefon z wiadomością od Lou. Westchnęłam cicho, tworząc nową wiadomość.
'' Będę ostrożna o to nie musisz się martwić.''
     Zanim zdążyłam się rozmyślić wcisnęłam ''wyślij''. Odłożyłam telefon na biurko, wiedząc, że zabierze go Chan. Zamknęłam oczy, starając się nie myśleć o wyścigu i oddychać wolno. Musiałam uspokoić bicie rozszalałego serca.
     Nie wiem ile tak siedziałam, starając się dojść do ładu. Adrenalina płynęła w moich żyłach, a ręce niekontrolowanie się trzęsły. Ocknęłam się dopiero czując czyjś mocny uścisk na ramieniu.
- Al...- usłyszałam głos Chana. Podniosłam się z miejsca, patrząc na niego.- Już czas. Wyścig za piętnaście minut.
     Skinęłam głową. Czas zacząć wyścig.

*********

13 komentarzy = next!
( zaszalejemy, ten jeden raz! )
Odcinek jest dłuuugi :D Uwierzcie miał być dłuższy, ale pomyślałam, że dawno nie trzymałam Was w napięciu, więc musiałam to zmienić :P
Pierwsza część mi nie wyszła- za co przepraszam, ale kolejne już są idealne <skromna>
Taaaak. Alison w końcu odkryła co czuje do Louisa. Kto się cieszy?
A teraz wytłumaczenie braku odcinka w niedzielę. Otóż, kiedy byłam na mazurach, w głowie zrodził mi się pomysł na krótką, bardzo krótką historię. Zaledwie 10 rozdziałów. Spisałam ją na kartce, i od niedzieli przepisywałam na komputer. Dopiero wczoraj skończyłam i wpadłam na pomysł, aby się nią z kimś podzielić, dlatego założyłam bloga, gdzie opublikowałam pierwszy ''rozdział''. Kilkoro osób przeczytało i - o dziwo- spodobało się. Dlatego chcę Was zaprosić na tego bloga z nieco... innym opowiadaniem. Dlaczego innym? Zobaczycie jak wejdziecie :P 
Tutaj macie fabułę:

Co byś zrobił, gdyby nagle, z dnia na dzień doszedł do ciebie list od anonimowego adresata? Nie, nie zwyczajny list... List,w którym nieznajoma Ci osoba opisała wszystko to co leży jej na duszy, list, który zaczyna śnić Ci się po nocach, zmuszając do nierealnego wyścigu z czasem. Zastanawiałeś się co jest nagrodą w tej grze? Ludzkie życie. Jedno ludzkie istnienie. Jesteś gotowy zagłębić się w tę historię, rozpocząć walkę z samym sobą? Bo to właśnie MY jesteśmy tymi osobami, które popychają nas do czynów... za które przyjdzie nam gorzko zapłacić.
9 dni, 9 listów,216 godzin...i ty.
Czas rozpocząć grę.

Zapraszam do czytania i pozostawienia po sobie śladu!
I spokojnie, odcinki tutaj będą się pojawiać już regularnie :P
P.S. Z góry uprzedzam: nie odpowiadam za Wasz stan psychiczny po przeczytaniu ''Listu I''... kilkoro osób popłakało mi się w trakcie czytania ( byłam przy tym ) co w dalszym ciągu jest dla mnie niezrozumiałe.

+ zapraszam na blog o Liamie gdzie pojawił się już nowy odcinek :D
+ jestem ciekawa czy komuś udało się odgadnąć tematy przewodnie w imaginach? Cóż jeden z nich pojawił się już w dzisiejszym odcinku. Jaki?  Imagin nr. 1 ( temat przewodni: wyjazd chłopców w trasę koncertową )
Ktoś zgadnie który imagin będzie umieszczony w następnym odcinku?